phoca_thumb_s_tanzania2aW dniach 19 października–9 listopada 2009 r. członkowie Studenckiego Koła Naukowego Historyków odbyli w Tanzanii i Ugandzie misję naukową pn.: „Polskie nekropolie w Afryce Wschodniej” . Kierownikiem wyprawy był opiekun Koła – dr Hubert Chudzio. Naczelnym założeniem tego złożonego przedsięwzięcia stała się dokumentacja i renowacja trzech polskich cmentarzy, zlokalizowanych kolejno: w Tengeru w Tanzanii (tuż pod masywem Kilimandżaro), w Koji nad Jeziorem Wiktorii (Uganda) oraz w Masindi (również w Ugandzie). Cmentarze są pozostałością po polskich osiedlach zorganizowanych przez władze angielskie w czasie II wojny światowej. Najdłużej funkcjonującym osiedlem było Tengeru, istniejące w latach 1942–1952.
   
W każdym z trzech wspomnianych osiedli mieszkało od trzech do pięciu tysięcy Polaków. Byli to ludzie, którzy po zawarciu w 1941 r. układu Sikorski-Majski mogli opuścić Syberię. Około 20 tysięcy polskich obywateli, głównie przez Persję i Indie, dotarło do kolonii angielskich w Afryce Wschodniej i na południu kontynentu. Tu, z pomocą Anglików, założyli swoje osiedla, zbudowali strukturę mieszkalną, szkoły, poczty, kościoły, kina oraz – co było nieuniknione – również cmentarze. W głównej mierze mieszkańcami osiedli były kobiety i dzieci, gdyż zdolni do służby wojskowej mężczyźni wstąpili do armii gen. Władysława Andersa. W osiedlach zajmowano się głównie uprawą roli i hodowlą zwierząt. Dla dzieci organizowano bardzo aktywnie działające harcerstwo, ale też (w czasie wakacji) obozy i kolonie. W osiedlach funkcjonowała miejscowa prasa oraz amatorskie grupy teatralne. Wystarczy wspomnieć wystawione nad Jeziorem Wiktorii mickiewiczowskie Dziady. Na archiwalnych fotografiach – przykładowo z Koji – można odnaleźć uśmiechniętych Polaków na tle położonego nad jeziorem polskiego osiedla z kilkuset domkami. Dziś, w byłym miejscu osiedlenia się, Polaków już nie ma. Oprócz zniszczonego cmentarza nie pozostało tutaj nic z tamtej przeszłości. Panuje cisza, przerywana od czasu do czasu głosami zwierząt. Trzeba też dodać, że cmentarz w tej formie, jaką znamy w Polsce, jest kulturowo obcy miejscowej społeczności. Ugandyjczycy chowają bowiem swoich bliskich w pobliżu domostw, a nie na osobnych nekropoliach.
 
Po dotarciu misji Uniwersytetu Pedagogicznego do Nairobi w Kenii i po dopełnieniu niezbędnych formalności udaliśmy się autobusem do miejscowości Arusha w Tanzanii. Tutaj, nieopodal miasta, zatrzymaliśmy się w misji franciszkańskiej, kierowanej przez Polaka – ojca Michała Sabaturę. Bardzo życzliwie przyjęci mogliśmy zacząć pracę na cmentarzu w Tengeru. Po pierwszym rekonesansie okazało się, że mimo ogólnie dobrego wyglądu nekropolii, jest jednak przy niej wiele do zrobienia. Na cmentarzu znajduje się 149 nagrobków, które w większości wymagają drobnych napraw i odnowienia. Były też jednak przypadki mocnych zniszczeń, które wymagały natychmiastowej interwencji. Kilka grobów w lutym 2009 r. zniszczyła ciężka burza, która powaliła na nagrobki rosnące na cmentarzu drzewa. O tym fakcie informowała nawet rząd polski i opinię publiczną (wykorzystując do tego „Gazetę Wyborczą”* ) Polka – Julia Wach z Australii, której babcia i ojciec zostali pochowani w Tengeru.
 
phoca_thumb_s_tanzania2W ciągu czterech dni prac na cmentarzu udało się odbudować zniszczone nagrobki oraz uprzątnąć nekropolię z połamanych drzew. Usunęliśmy też korzenie, które naruszały konstrukcję grobów (jedno drzewo musiało zostać ścięte). Za pomocą cementu i farby misja UP odnowiła i zrekonstruowała ponad 20 polskich nagrobków, usytuowanych pod masywem Kilimandżaro. Obecnie, w miejscu polskiego osiedla, znajduje się tanzański Instytut Leśny. Jego dyrektor ugościł nas obiadem. Po Polakach pozostały tutaj kościół i kino. Samo miejsce do dziś jeszcze nazywane jest przez miejscową ludność „Polską”. Podczas pobytu w misji franciszkańskiej wzięliśmy udział w uroczystej, trzygodzinnej mszy świętej, w czasie której polski ksiądz udzielił pierwszej Komunii Świętej czterem tanzańskim dziewczynkom oraz ochrzcił dziecko. Podczas tych uroczystości spotkaliśmy się z niezwykle życzliwym przyjęciem miejscowej ludności. Były śpiewy i tańce. Sami musieliśmy zaśpiewać Barkę, która bardzo spodobała się Tanzańczykom. Mariusz Solarz – absolwent Instytutu Historii UP, ale również student Akademii Muzycznej w Krakowie – zagrał i zaśpiewał Ave Maria. Podczas pobytu w Tanzanii udało nam się złożyć wizytę u ostatniego Polaka mieszkającego w Arusha, wywodzącego się ze społeczności polskiej w Tengeru. Pan Edward ugościł nas w swoim domu i opowiedział historię Polaków w Tanzanii. Jako, że z zawodu jest rzeźnikiem, po spotkaniu podarował nam 3 kilogramy… swojskiej kiełbasy. Jej smak był identyczny jak ten, który znamy znad Wisły. To niesamowite, że po 60 latach pobytu pod Kilimandżaro (pan Edward od czasów wojny nie był w Polsce) zachował się przepis i tradycja wyrobu polskiej kiełbasy. Część podarunku skonsumowaliśmy podczas drogi z Tanzanii do Ugandy, część zaś przekazaliśmy misji salezjańskiej pod Kampalą. Po sześciodniowym pobycie w Tengeru, w ósmym dniu wyprawy, postanowiliśmy odpocząć. Odpoczynek był bardzo aktywny, albowiem w planach było safari. O 6 rano, jeepem wyruszyliśmy z Tengeru do parku Tarangire, położonego na południe od bardziej popularnego parku Serengeti. Tarangire szczególnie znany jest z dużej ilości słoni. Faktycznie widzieliśmy ich ponad setkę. Oprócz tego lwy, zebry, antylopy gnu, żyrafy, bawoły, gepardy, różne gatunki małp i inne… Setki zdjęć, które wykonaliśmy na zawsze zatrzymają w naszej pamięci te niezwykłe obrazy afrykańskiej sawanny.
 
* Zob. artykuł: Polski cmentarz po burzy, „Gazeta Wyborcza” 2009 (4–5 kwietnia), nr 80 (5993), s. 8.
 
Następnie udaliśmy się z Tanzanii do Ugandy. Ponad dwudziestogodzinna podróż po wertepach Tanzanii, Kenii i Ugandy była dla nas koszmarem. Zwłaszcza, że jedna z uczestniczek zraniła się bardzo głęboko w nogę i niezbędna była interwencja chirurga. Dodatkowo w luku autokaru nadpalił się jeden plecak z bagażami i większość rzeczy nadawała się wyłącznie do wyrzucenia. Po takich przygodach dotarliśmy do misji salezjańskiej pod Kampalą, stolicą Ugandy. W ośrodku tym wychowuje się prawie dwustu chłopców. Są to dzieci ulicy, które żyły w Kampali w dzielnicach nędzy. Mali włóczędzy, bez szkoły i środków do życia, dzięki działalności oo. Salezjanów trafili do ośrodka, gdzie mogą się kształcić oraz mają zapewnione podstawowe środki do życia. Dzieci mają tu też własną orkiestrę dętą i grupę akrobatyczną. W tym roku najzdolniejsi z nich przez miesiąc gościli w Polsce. Misją kieruje polski ksiądz – Ryszard Józwiak – osoba niezwykła i bardzo pomocna w naszym przedsięwzięciu. Bez księdza Ryszarda następny cmentarz w Koji nie zostałby wyremontowany. Dzięki jego zaangażowaniu udało się zrobić więcej niż pierwotnie zamierzaliśmy. Odległość z Kampali do Koji to około 60 km. Jednak rozmokła i wyboista droga powodowała, że dotarcie do polskiego osiedla terenowym autem trwało około dwóch godzin. Niejednokrotnie trzeba było wysiadać z auta i wypychać je z błota. Trasa wiodła przez ugandyjskie wioski, gdzie czas – w porównaniu do Europy – zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Miejscowa ludność przyjmowała nas jednak życzliwie. Kiedy pojawialiśmy się w niektórych wioskach (chociażby po to, żeby uzupełnić zapasy wody pitnej) zewsząd słychać było głównie jedno słowo: „mzungu”, co w języku suahili znaczy po prostu „biały człowiek”. Zazwyczaj wołały tak dzieci, choć i dorośli nie szczędzili nam tego określenia, mówionego ze zdziwieniem, ale również i z lekkim powątpiewaniem.
 
Nekropolia w Koji leży na wzgórzu, kilkaset metrów od Jeziora Wiktorii. Po opuszczeniu tego miejsca przez Polaków nowi właściciele ziemi dokonali dewastacji cmentarza. Miejscowi twierdzą, że za czyn ten odpowiadają handlarze narkotyków z Jamajki, którzy wykorzystywali teren do uprawy opium. Znając fakty, trudno jednak wierzyć w to tłumaczenie. W chwili obecnej na ogrodzonym cmentarzu istnieje jedynie centralny pomnik z wypisanymi 96 nazwiskami pochowanych tu osób. Większość umarła z powodu chorób, ale zdarzają się też niemowlęta zmarłe podczas porodu (lub w niedługim czasie po), a jedną z osób zabił krokodyl. Stojący na cmentarzu pomnik (częściowo zrekonstruowany pod koniec lat 90. przez salezjanina – ks. Jana Marciniaka), nadawał się do natychmiastowej renowacji. Po trzech dniach naszych prac budowla odzyskała swoją barwę oraz napis na cokole. Kiedy dotarliśmy do Koji, właśnie w miejscu centralnym pomnika, na żeliwnej płycie, był wypisany adres Ugandyjczyka Edwarda Wakiku, który od czasu do czasu pojawia się na nekropolii aby sprawdzić jej stan. Na starych fotografiach, nie bez problemów, udało się jednak odczytać pierwotną inskrypcję, która brzmiała:
Zmarli Polacy w drodze do Ojczyzny
 
Ta piękna sentencja, dzięki działaniom misji historyków Uniwersytetu Pedagogicznego, pojawiła się ponownie na cmentarzu w Koji. Podczas prac remontowych naszym działaniom przyglądała się miejscowa ludność. Jak się okazało – byliśmy dla nich bardzo egzotyczną ciekawostką. Co interesujące, po pewnym czasie, niektórzy z obserwujących zaczęli się do nas przyłączać i wspólnie z nami poprawiać stan cmentarza. Z kolei miejscowe kobiety pod murem nekropolii gotowały dla naszej misji obiady. Ryba (tilapia) z Jeziora Wiktorii oraz maniok serwowane na cmentarzu smakowały wyśmienicie. 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, na nekropolii została odprawiona msza święta. Celebrował ją ks. Ryszard Józwiak. W prawie trzydziestostopniowym upale zapaliliśmy też dla zmarłych symboliczną lampkę, łącząc się tym samym z naszymi bliskimi w Polsce.
 
phoca_thumb_s_tanzania2cPodczas pobytu pod Kampalą udało nam się jeszcze dotrzeć na cmentarz w Entebbe. Tym samym spełnialiśmy prośbę Stanisława Litwińskiego z Włocławka, którego brat bliźniak jest pochowany w Entebbe. Pan Stanisław przekazał nam ziemię z grobu ojca, aby rozrzucić ją na grobie brata. Mimo, że nagrobek Polaka już nie istnieje, spełniliśmy tę ważną dla pana Stanisława prośbę. Ziemię z Polski rozsypaliśmy pod jedynym drzewem rosnącym na nekropolii, zapaliliśmy też znicze. Podobną prośbę miała pani Halina Jałocha, której krewny – misjonarz ks. Leon Łomiński – w latach 50. umarł w Kampali podczas przystanku w drodze z południa Afryki do Europy. Po 56 latach jego grobowiec na cmentarzu zakonników w Kampali odnalazł kilka miesięcy temu ks. Ryszard Józwiak. Również tutaj zapaliliśmy znicz na święto Wszystkich Świętych.

Niezwykle miły pobyt w misji salezjańskiej pod Kampalą powoli dobiegł końca. Udało nam się zaprzyjaźnić z wychowankami księdza Józwiaka. Dzięki temu, że w naszej grupie prawie wszyscy potrafili grać na jakimś instrumencie muzycznym, mogliśmy uczyć chłopców z Namugongo polskich piosenek. Mimo, że nie było nam spieszno opuszczać tak przyjazne miejsce, musieliśmy jednak, według założonego wcześniej programu, ruszać w dalszą drogę. Kolejnym polskim osiedlem, do którego trzeba było dotrzeć, było Masindi w północno-zachodniej Ugandzie. Również do tego miejsca podróż nie była lekka. Po całodniowym telepaniu się niewielkim autobusem dotarliśmy do Nyabyeya. Tak nazywa się obecnie miejsce gdzie żyli Polacy. Teraz na tych terenach mieści się ugandyjski College Leśny. Po Polakach została poczta, szkoła, piękny kościół i oczywiście cmentarz, na którym pochowano ponad czterdzieści osób. Jest tu też kilka grobów ugandyjskich. Po zakwaterowaniu i powitaniu przez dyrektora Collegu zaproszono nas na uroczystą mszę, zorganizowaną przez miejscową społeczność chrześcijańską. Ze względu na przedłużające się oficjalne spotkanie z władzami Collegu, spóźniliśmy się na mszę prawie godzinę. Jakimż zaskoczeniem było to, że około 300 osób (w tym przedstawiciele islamu) czekali na nas z rozpoczęciem eucharystii. Pięknie przygotowane na tę okoliczność śpiewy i tańce bardzo nas wzruszyły. Miejscowy proboszcz, w imieniu swoim i parafian, bardzo dziękował Polakom za zbudowanie kościoła, który do dziś służy kilku okolicznym miejscowościom. My również musieliśmy powiedzieć kilka słów do zgromadzonych w świątyni. Głównie dziękowaliśmy za dbałość o polskie budowle i pamięć o Polakach. Niestety, również polskiemu kościołowi (w którym znajduję się obraz Czarnej Madonny oraz stacje krzyżowe z polskimi napisami) przydałby się szybki remont. Szczególnie istotne jest nieszczelne pokrycie dachu (mimo, że w latach 90. XX w. był remontowany) i fasada budowli. Po uroczystej mszy miejscowi, którzy jeszcze pamiętają pobyt Polaków, poprosili nas o wspólną fotografię. Po nich do zdjęcia z nami ustawiło się też około setki młodszych mieszkańców. Ogrodzony kilka lat temu cmentarz, z pełnymi zabudowanymi cementem grobami, prezentuje się lepiej niż wcześniejsze, jednak i tutaj potrzebne były drobne naprawy. Podczas trzydniowej obecności w Nyabyeya udało się nam wyczyścić i odmalować kilka nagrobków (w tym poprawić napisy na pomnikach). Wymalowaliśmy również bramę wejściową oraz płytę główną i znajdujący się na niej napis. Potrzeby jednak są większe. Proboszcz tutejszej parafii zaprosił nas na kolację, był też tak miły, że odwiózł nas do autobusu jadącego z Masindi do Kampali. Rozpoczęła się bardzo długa droga powrotna…
 
Po dotarciu do Kampali znowu nocowaliśmy w misji salezjańskiej. Tutaj nastąpiło spotkanie z wiceambasadorem polskiej ambasady w Nairobi – p. Ryszardem Sosińskim. Wcześniej, mimo dwukrotnego listownego anonsowania naszej misji w ambasadzie polskiej w Kenii, nie otrzymaliśmy od niej żadnej odpowiedzi. Jednak, podczas naszej nieobecności w stolicy Ugandy, przedstawiciel polskich władz odwiedził Kampalę i spotkał się z księdzem Józwiakiem. Ten zawiózł go na polski cmentarz w Koji. Po zapoznaniu się z naszą działalnością w Ugandzie i Tanzanii, ambasador zawołał „chyba niebiosa nam was zesłały”. Faktycznie – polska ambasada była na tyle zdziwiona i zarazem zadowolona z efektów naszej pracy, że dostaliśmy zaproszenie na obiad w Nairobi (skąd odlatywaliśmy do kraju) i zwiedzanie polskiej placówki w tym mieście, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.
 Na wszystkich odwiedzonych przez nas cmentarzach dokonaliśmy niezbędnych pomiarów, sporządziliśmy także ich plany. Na każdym z nich wykonaliśmy też bardzo dokładną dokumentację fotograficzną i filmową. Wszędzie też pozostawiliśmy mosiężne tabliczki upamiętniające wyprawę historyków Uniwersytetu Pedagogicznego i tragiczną, siedemdziesiątą rocznicę rozpoczęcia II wojny światowej. Pokłosiem wyprawy ma być wystawa fotograficzna i film dokumentalny. Obie formy będą prezentowane na konferencji naukowej w marcu 2010 r., w siedemdziesiątą rocznicę pierwszych wywózek Polaków na Syberię w czasie II wojny światowej. 
 
phoca_thumb_s_tanzania2bUczestnikami misji: Polskie nekropolie w Afryce Wschodniej byli: dr Hubert Chudzio, Anna Hejczyk, Mateusz Maryjka, Mariusz Solarz, Karol Suchocki, Michał Tarasiewicz. Patronat honorowy nad projektem objęli: Minister Spraw Zagranicznych RP Radosław Sikorski, Wojewoda Małopolski Jerzy Miller, Rektor Uniwersytetu Pedagogicznego prof. Michał Śliwa, poseł na Sejm RP Jarosław Gowin. Natomiast wsparcia finansowego misji udzielili: Prorektor ds. Nauki i Współpracy Zagranicznej prof. Tadeusz Budrewicz, Dziekan Wydziału Humanistycznego prof. Kazimierz Karolczak, Małopolski Urząd Wojewódzki, Stanisław Dziedzic – dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Krakowa, Samorząd Studentów UP, Samorząd Doktorantów UP, Instytut Historii UP, Wyższa Szkoła Europejska oraz pani Teresa Żurkowska (osoba prywatna).
  
"Z mrozów Syberii pod słońce Afryki"
Hubert Chudzio
!-- Global site tag (gtag.js) - Google Analytics -->